Niezwykła przygoda z książką Zbigniewa Rokity „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”

Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku

Na początku października 2021 roku ogłoszono laureata prestiżowej Nagrody Literackiej Nike. Wyróżnienie to przyznawane jest już od prawie dwudziestu pięciu lat za najlepszą książkę roku. Tym razem laureatem został młody reporter Zbigniew Rokita za Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku. Kiedy ponad trzy miesiące temu oglądałam w telewizji galę wręczenia nagrody, nie sądziłam, że czeka mnie niezwykła przygoda związana z tym tytułem. Nie dość, że sama lektura stała się dla mnie podążaniem literacką ścieżką ku lepszemu poznaniu świata, to jeszcze udało mi się zorganizować spotkanie klubu książki właśnie wokół Kajś i, co najważniejsze, przeprowadzić wywiad z samym autorem!

Każdą książkę staram się czytać powoli i wnikliwie. Noszę daną lekturę wszędzie ze sobą i zapoznaję się z nią partiami, w różnych miejscach, najczęściej w ulubionej kawiarni. Sporządzam notatki, podkreślam najciekawsze cytaty, spisuję pytania i wymyślam zadania dla uczestników prowadzonego przeze mnie klubu. Przede wszystkim jednak myślę, o czym jest książka i co jest w niej najbardziej wartościowego. Czytanie jest dla mnie istotnym i głębokim procesem, którego celem jest poczucie, że dany tekst „wrósł” we mnie, stając się na zawsze częścią mnie. Tak też było tym razem.

Książka Zbigniewa Rokity to wartościowa lekcja historii budzącej kontrowersje części Polski, czyli Górnego Śląska (dzisiejszych terenów województwa śląskiego i opolskiego), przeplatana opowieścią o przodkach autora. Rokita zdał sobie bowiem sprawę, że to „właśnie jego drzewo genealogiczne najlepiej opowiada historię tego miejsca”. Powieść o określonym regionie i określonej rodzinie nie zawęziła jednak moich horyzontów, przeciwnie: skierowała je na szerokie wody. Podczas czytania Kajś rozmyślałam o takich zagadnieniach, jak tożsamość, język, pamięć i różnorodność kulturowa. To właśnie o tych kwestiach rozmawialiśmy też później z uczestnikami klubu książki i o nie pytałam Zbigniewa Rokitę podczas wywiadu. Zanim jednak przedstawię wnioski, skupię się na samej książce.

Dla mnie Kajś to przede wszystkim książka historyczna, ale w żadnym razie nie podręcznik do historii. (Swoją drogą, szkoda, że to z takich książek, jak Kajś, nie uczy się tego przedmiotu!). Moim zdaniem autora charakteryzuje głębokie zrozumienie tego, czym jest przeszłość, i jak powinniśmy na nią patrzeć, żeby móc choć w małym stopniu zbliżyć się do prawdy. Według mnie Rokita to nie tylko świetny reporter i pisarz, ale też historyk, z krwi i kości, z odpowiednią dla tego zawodu wrażliwością.

W Kajś dowiadujemy się o różnych etapach dziejów Górnego Śląska: o Górnym Śląsku za cesarstwa niemieckiego, w czasie I wojny światowej, podczas tworzenia się państwa polskiego, w czasie II wojny światowej, tuż po wojnie i za czasów Polski Ludowej. Opisany jest też okres transformacji, jak i Śląsk współczesny.

Każdy z tych rozdziałów ma swojego bohatera, pochodzącego z rodzinnego drzewa genealogicznego autora. Drzewo przedstawione jest na samym początku książki i sięga XIX wieku. Złożone dzieje Górnego Śląska pokazują, jak region ten przechodził z rąk niemieckich do rąk polskich, i vice versa. Ta zawiła historia tłumaczy stan ducha niektórych autochtonów: „poczucie, że jest się pomiatanym przez historię”. W książce można znaleźć następujące określenie Ślązaków: „osiadli nomadzi (…), którzy tkwią w jednym miejscu od tysiąca lat, a zmieniają się tylko kraje, w których przychodzi im tkwić”. Innym ciekawym cytatem jest: „To nie my przekraczaliśmy granice, ale to granice nas przekraczały”.

Kajś opisuje historię Górnego Śląska, lecz – co ważne – z perspektywy regionu, a nie z perspektywy ogólnopolskiej. Okazuje się, że istnieje część Polski, która niezupełnie utożsamia się z krajem i jego obywatelami. Część, która na narodową historię Polski patrzy inaczej, której Polska może wydawać się wręcz obca. Do dziś niektórzy Ślązacy utożsamiają się bardziej z Niemcami niż z Rzeczpospolitą. Zresztą autor przywołuje wiele sytuacji z przeszłości, które obrazują, jak Niemcy nieraz traktowali te ziemie lepiej niż Polacy.

Rokita nie tylko uczy nas, że na zdarzenia z przeszłości należy patrzeć z różnych perspektyw, ale że odgórnie narzucone narracje historyczne można, a nawet powinno się kwestionować. Historia głównego nurtu – ta, której uczymy się w szkołach – milczy na przykład o ciemnych kartach naszej przeszłości. Nie uczymy się o tym, że niektórzy Polacy nosili swastyki (pradziadek autora służył w Wehrmachcie), że istniały polskie obozy koncentracyjne, w których to Polacy byli oprawcami (obóz Zgoda na Górnym Śląsku – „katownia”, w której zginęło ponad sześciuset więźniów), czy że Polska zanieczyszczała środowisko na wielką skalę (choćby w latach siedemdziesiątych w Katowicach).

Autor ukazuje też, że historia jest pełna paradoksów. W książce przedstawia sowieckiego żołnierza, który ocalił życie pradziadkowi autora, żołnierzowi Wehrmachtu. Mamy więc Rosjanina, który tuż po II wojnie światowej ratuje Niemca. Cała odrębna grupa, nazwijmy ich polskimi Niemcami, też stanowi przykład paradoksu.

Czytając Kajś, maluje nam się przed oczami kraina, którą charakteryzuje przede wszystkim bogate zróżnicowanie kulturowe, nazywane przez autora mozaiką kulturową. Część ludzi z tej części Polski czuje się Polakami, część Niemcami, inni uznają się za Ślązaków, a jeszcze inni nie potrafią dokładnie zdefiniować swojej tożsamości. „Tutaj krew jest zmelanżowana do granic możliwości”. Ci, którzy czują się Ślązakami, chcieliby, żeby państwo polskie oficjalnie uznało istnienie narodu śląskiego i marzą o statusie mniejszości, posługującej się odrębnym językiem śląskim.

Według mnie Zbigniew Rokita, podobnie jak wspominany w książce Kazimierz Kutz (przez swoje kultowe filmy) czy Szczepan Twardoch (dzięki takim książkom jak Drach), kreuje i wzbogaca kulturę całego regionu. Kajś jest więc cegiełką w nieustającej budowie wizji Śląska.

Opisywany przeze mnie reportaż jest poza tym książką bardzo prywatną. Przedstawia ona proces poznawania własnej historii i tożsamości. Nie jest to proces łatwy. Rokita odkrywa różne fragmenty rodzinnej przeszłości, czasem niezbyt chlubne, które składają się, pośrednio lub bezpośrednio, na ja autora.

Podczas lektury zdałam sobie sprawę, że tożsamość to nie tyle pochodzenie czy przynależność, ile świadomość samego siebie i tego, co odróżnia nas od innych. Tak więc tożsamość Ślązaków, to ich wyjątkowa historia, lecz także poczucie indywidualności i odrębności. Moja tożsamość, to nie tylko historia czy pochodzenie Martyny Sarnowskiej, ale też samoświadomość. Można więc wywnioskować, że im solidniejsza tożsamość, czyli zrozumienie własnej, niepowtarzalnej osoby, tym mocniejsze ja.

O tożsamości rozmawialiśmy na spotkaniu klubu książki. Zauważyłam, że większości uczestników kojarzyła się ona z pochodzeniem i przynależnością – tak, jak mnie, zanim przeczytałam definicję w słowniku, no i reportaż Rokity. W trakcie dyskusji wyróżniliśmy wspólnie kilka rodzajów tożsamości, jak kulturowa, historyczno-rodzinna, narodowa. Doszliśmy do wniosku, że dziś w Polsce poczucie tożsamości narodowej jest raczej słabe. Jedna z uczestniczek, Kasia, wysunęła bardzo ciekawą tezę. Powiedziała, że dzisiaj w Polsce brak jest mądrego, wyważonego patriotyzmu, nie uczy się nas miłości do własnego kraju (kraju wewnętrznie zróżnicowanego!), brak u nas zdrowej dumy narodowej. Przejęło nas to i zgodziliśmy się z nią. Najwyższy poziom tożsamości to zatem nie tylko poczucie przynależności, odrębności, ale też dumy z tego, kim się jest i skąd się pochodzi. To właśnie tego typu przemyślenia dają mi poczucie, że warto – choćby poprzez klub książki – rozmawiać o wartościowej literaturze.

O te kwestie spytałam też Zbigniewa Rokitę w wywiadzie. Rozmowa zeszła jednak na temat wagi znajomości historii. Według autora jest ona głównym czynnikiem budującym silną tożsamość. „Mam taką przypadłość, aby tożsamością się owinąć i poznać moich przodków” powiedział Rokita, zastrzegając, że nie każdy musi czuć tak jak on. Podkreślił też, że znajomość przeszłości uodparnia na przekłamania i uproszczenia, i że „pozwala na wychwycenie powtarzalnych mechanizmów historycznych”. Zgodziliśmy się też, że tego typu znajomość broni nas przed zaszufladkowaniem czy wtłoczeniem w odgórnie wytyczone narracje historyczne.

Podczas spotkania z autorem zdałam sobie sprawę, dlaczego, czytając Kajś, zastanawiałam się również nad sprawami lingwistycznymi. Rokita uzmysłowił mi, że cechą najbardziej charakterystyczną i wyróżniającą Ślązaków jest mowa. Dlatego wielu z nich kultywuje ją i walczy o formalne uznanie śląskiego jako odrębnego języka. Autor zgodził się, że o język – każdy język – trzeba dbać, bo, jak powiedział „język się dzisiaj spaprał”. Przy okazji dodał, że „nie może zgodzić się na to, aby angielski był jedynym językiem świata”. O wrażliwości autora na różnorodność językową świadczy choćby fakt, że jest on kolekcjonerem przekładów Małego księcia. W swojej kolekcji posiada około pięćdziesięciu wydań tego arcydzieła.

W klubie książki udało nam się również porozmawiać o zjawisku, jakim jest język. Doszliśmy do wielu wniosków, uznaliśmy na przykład, że język to jeden z najstarszych i najlepiej rozwiniętych sposobów komunikacji i identyfikacji człowieka. Stwierdziliśmy także, że jest on lustrem ludzkich myśli. Tego typu konkluzje zostały pewnie już nie raz spisane przez antropologów kultury, ale mimo to wspólny proces myślowy, wspólne dochodzenie do definicji języka i jego znaczenia było bardzo ciekawym doświadczeniem. Zbiorowe tworzenie mapy skojarzeń to piękne, twórcze i scalające przeżycie!

Mimo że Kajś traktuje o stosunkowo niewielkim terenie, książka skłoniła mnie do rozmyślania o szerokim zjawisku, jakim jest bogactwo kulturowe. Okazuje się, że na małej przestrzeni może żyć grupa ludzi głęboko zróżnicowana etnicznie i tożsamościowo. Oboje z autorem zgodziliśmy się, że „mozaikowość” jest wartością, i że jest ona „odświeżająca” dla danej społeczności i regionu. Pod koniec książki, gdzie odmalowany jest współczesny Śląsk, autor przedstawia czytelnikowi Dominika Tokarskiego, właściciela kultowej knajpy KATO w Katowicach. Dominik pochodzi spoza Śląska, ale spędził większość życia w Katowicach i czuje się dziś obywatelem właśnie tego miasta. W rozmowie z Rokitą Dominik mówił o „nowych Ślązakach”, którzy według niego „dokładają się do budowania tożsamości regionu, bazując na tradycji zastanej i przekazanej przez tych, którzy mówią o sobie, że są Ślązakami z dziada pradziada”. „My ich tradycję kontynuujemy” dodał. Słowa Dominika uzmysłowiły mi, że własną tożsamość można wybrać i ją konstruować; że nie jest nam nadana od początku do końca. Moją uwagę przykuł też następujący cytat z książki: „Ślązakiem można się stać, nie tylko urodzić”. Wczytując się w relację Dominika, mieszkańca współczesnych Katowic, doszłam do wniosku, że „mozaikę kulturową” warto wzbogacać o nowe elementy. Zgodził się z tym też autor, jego zdaniem nowi Ślązacy pokazują nową śląskość, a bez nich Śląsk „kojfnie”, czyli umrze.

Książka Zbigniewa Rokity jest też traktatem o pamięci. Przypomina, że jedna ogólna pamięć nie istnieje. Na przykład retrospekcje Ślązaków różnią się od uogólnionej narodowej perspektywy historycznej. Każdy powinien mieć prawo do własnych wspomnień. I to właśnie potrzeba ich przekazywania i pielęgnowania spowodowała, że Rokita opisał dzieje Śląska i swoich przodków. Gdyby autor nie sportretował członków swojej rodziny, „wnet wszyscy by o nich zapomnieli”.

Opublikowane przez Martyna

Witam! Dziękuję, że odwiedzasz mój blog. Nazywam się Martyna Sarnowska. Urodziłam się w 1985 roku w Gdyni. Przez sześć lat studiowałam historię sztuki i edukację artystyczną we Francji, w Anglii i USA. Jednak dopiero podczas ostatniego roku studiów odkryłam zamiłowanie do literatury pięknej, poezji i do pisania. W wieku dwudziestu pięciu lat zdałam sobie sprawę, że literatura piękna to najbliższa mi forma sztuki i ekspresji. Od tego momentu znaczną część mojego życia wypełniają książki i tomiki oraz pisanie wierszy, esejów, dzienników… Niedawno spełniłam swoje marzenie, zakładając klub książki, którego prowadzenie pozwala rozmawiać o literaturze z innymi. W sposób naturalny przyszedł też czas na blog – otwarcie szuflady, w której zdążyłam nazbierać wiele cennych słów. Po co je tam ukrywać? Niech wyjdą na światło dzienne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *