
To, że książka jest bestsellerem z reguły nie robi na mnie większego wrażenia. Bestsellery kojarzą mi się z masowością, banalnością czy wypełnianiem dłużącego się czasu podróży. Jako miłośniczka literatury lubię sięgać po dzieła wyszukane, wysmakowane, które zaspokajają potrzebę obcowania z pięknym słowem. Ostatnio jednak zaczęłam podchodzić do bestsellerów inaczej – z założeniem, że książka nie bez powodu staje się popularna. Przypuszczam, że musi być w niej „coś”, czego akurat potrzeba ludziom. Bestseller odzwierciedla epokę, która powołuje go do życia.
Do zmiany mojej opinii na temat „hitów czytelniczych” przyczyniła się m.in. autobiografia Michelle Obamy Becoming. Moja historia (2018). W Gdyni na jej promocję przeznaczono niemało bilbordów. Na początku z rezerwą podchodziłam do pomysłu poświęcenia jednego ze spotkań DKK (dyskusyjnego klubu książki) tej właśnie pozycji. Ponieważ jednak od kilku osób, z których opinią się liczę, usłyszałam, że jest to książka godna uwagi, dałam jej szansę. I nie żałuję! Jestem wdzięczna, że dzięki tej opowieści mogłam spędzić trochę czasu z niezwykłą kobietą, jaką jest Michelle Obama.
Faktycznie, nie jest to lektura, której głównym atutem jest styl. Becoming to literatura faktu, która z założenia nie służy sztuce dla sztuki. Niemniej tekst Michelle Obamy czyta się płynnie i lekko, a fabuła Becoming została doskonale przemyślana i skonstruowana. Ta dość długa autobiografia (ponad pięćset stron) jest podzielona na trzy wyraźne części: „Moja historia”, „Nasza historia” i „Większa historia”, co nadaje jej jeszcze większej klarowności. Sam początek trochę mnie nudził. Osoba Michelle Obamy nigdy nie interesowała mnie na tyle, by chcieć wnikliwie dowiadywać się szczegółów o jej dzieciństwie. Ale po kilku rozdziałach opowieść nabiera tempa i staje się jasne, że opis wczesnych lat jest niezbędny dla uchwycenia całości i przekazania uniwersalnej historii.
Droga życiowa Michelle Obamy to typowo amerykańska historia sukcesu, ale w wersji nowoczesnej. Dotyczy ona kobiety, w dodatku czarnoskórej, której celem nie są miliony, tylko skuteczna realizacja szlachetnych idei. Ta opowieść jest kolejnym dowodem na to, że amerykański sen może się spełnić jedynie w USA, gdzie istnieją odpowiednie warunki do promocji jednostki, zasługującej na to, by znaleźć się na szczycie. Ambitna, pracowita i wielkoduszna Michelle Robinson od dziecka spotykała osoby, które umiały dostrzec jej zdolność do działania na rzecz sprawiedliwości społecznej i pomagały jej piąć się po szczeblach kariery. Trzeba jednak dodać, że Michelle sprzyjało szczęście, a poza tym kierował nią zdrowy rozsądek i umiejętność podążania za własną intuicją. Ukończyła najlepsze uniwersytety amerykańskie, obracając się w środowisku dobrym dla jej rozwoju i wśród przyjaznych ludzi. W Baracku Obamie, którego poznała w pracy tuż po studiach, doceniła wrażliwość na sprawy społeczne i aktywność obywatelską. Zakochała się w nim w chwili, gdy przekonała się, że „to dobry człowiek”.
Jej wyczucie kwestii społecznych w dużej mierze wykształciło się za sprawą jej pochodzenia i, jak sama przyznaje, kompleksu niższości. Do czasu podjęcia studiów na prestiżowych uczelniach Michelle Robinson mieszkała w South Side, biednej części Chicago, którą nazywano gettem lub slumsami. Jej rodzice, mimo że pracowali uczciwie, nie byli w stanie zapewnić najbliższym godziwego bytu. Ograniczali się do zaspokajania podstawowych potrzeb, nie myśleli o budowaniu domu czy zagranicznych wyjazdach. Była to jednak kochająca się rodzina, która stawiała przede wszystkim na rozwój i przyszłość dzieci. Na szczęście już od najwcześniejszych lat Michelle była pracowita, wytrwała i ambitna – uczyła się, stawała do zawodów, nierzadko wygrywała. Od małego wiedziała, że chce zajść daleko, a przynajmniej wyjść poza granice South Side. Przez długie lata jednak, bo aż do czasu, kiedy została pierwszą damą, nie potrafiła znaleźć roli, w której czułaby się naprawdę spełniona. Dopiero jako żona prezydenta mogła w końcu użyć całego swojego potencjału. Będąc pierwszą damą umiejętnie wykorzystała władzę, m.in. aby podnieść poziom zdrowia amerykańskich dzieci; wspomóc rodziny żołnierzy po tragicznych doświadczeniach w Iraku i Afganistanie; pokazać młodym ludziom, że edukacja na wysokim poziomie jest w zasięgu ręki; otworzyć Biały Dom na zwykłego obywatela.
Za sprawą tej autobiografii, która opisuje liczne działania Michelle i Baracka na rzecz równości i demokracji, zaczęłam zastanawiać się nad takimi zagadnieniami jak „obywatel” lub „aktywność obywatelska”. Przyszło mi do głowy pytanie, kim jest dobry obywatel. Niby prosta sprawa, okazuje się jednak, że oprócz głosowania i przestrzegania prawa zwykły człowiek może robić o wiele więcej dla swojego kraju czy społeczności i mieć korzystny wpływ na rzeczywistość. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w Polsce – w przeciwieństwie do USA – niewiele mówi się o praktycznym i efektywnym obywatelstwie, a tak dużo o abstrakcyjnym patriotyzmie.
Tę poszerzającą horyzonty lekturę poleciłabym przede wszystkim płci pięknej. To powieść-ikona o współczesnej kobiecie, która z sukcesem łączy życie prywatne z zawodowym i nie boi się mówić własnym głosem. To portret kobiety autentycznej, zmagającej się z życiem: z własną historią i tożsamością, dorastaniem, małżeństwem, macierzyństwem, pracą, władzą i sławą, lecz także z wykluczeniem na tle seksualnym i rasowym. Michelle to osoba świadoma procesu, który dotyczy każdego z nas, ciągłego stawania się, odnajdywania siebie na nowo czy doskonalenia się. Stąd właśnie tytuł Becoming. Ale książka ta równie dobrze mogłaby mieć tytuł I’m every woman.
Michelle Obama w swojej autobiografii pokazuje, że jej historia nie jest nadzwyczajna, a sukces może przypaść w udziale każdemu z nas. Wystarczy, że zrozumiemy do jakiego stopnia jesteśmy odpowiedzialni za swój los i że warto brać sprawy w swoje ręce. Autorka w niemal każdym rozdziale przypomina o wadze najwyższych wartości – wiary, nadziei i optymizmu, którymi należy kierować się w życiu i którymi powinno zarażać się innych. Jest to więc bestseller na wskroś amerykański, ale w znaczeniu pozytywnym. Becoming zawiera kwintesencję „amerykańskiego ducha” – zjawiska godnego poznania i naśladowania.