Księżyc i miedziak – poruszająca powieść o człowieku, który na półmetku swojego życia zaczął dążyć do spełnienia, szczęścia i prawdy

Podczas wakacji, które spędziłam głównie na przeprowadzce do nowego domu, udało mi się przeczytać trzy wartościowe książki: (1) Wspomnienie o Rainerze Marii Rilkem, napisane w 1932 roku przez przyjaciółkę poety Marię von Thurn und Taxis-Hohenlohe, (2) Nieznośną lekkość bytu (1982) Milana Kundery oraz (3) Księżyc i miedziak (1919) angielskiego autora Williama Somerseta Maughama. Wszystkie trzy pochłonęły mnie bez reszty i każdej chętnie poświęciłabym wiele uwagi, ale z braku czasu zdecydowałam się opisać tylko Księżyc i miedziak – powieść o fikcyjnym malarzu Karolu Stricklandzie, którego losy przypominają niezwykłe życie słynnego postimpresjonisty Paula Gauguina.

Już w pierwszym zdaniu autor przywołuje postać głównego bohatera Karola Stricklanda, maklera giełdowego, męża i ojca dwójki dzieci, osoby nieprzeciętnej i niejednoznacznej. Od początku przyglądamy się mu oczami młodego literata, będącego jednocześnie narratorem. Panowie poznają się w Londynie. Karol najpierw wydaje się nudnym filistrem, żyjącym wygodnie u boku charakternej i towarzyskiej żony, którą interesują najbardziej przyjęcia i obcowanie z artystami. W tym czasie sztuka nie zajmuje go ani trochę. Nic nie zapowiada jego nagłej decyzji, żeby w wieku czterdziestu lat rzucić rodzinę, pracę i Anglię i wyjechać do Paryża, by tam na poważnie zająć się… malarstwem. Zrozpaczona żona prosi młodego literata, by udał się za Stricklandem do stolicy sztuki i nakłonił go do powrotu albo przynajmniej poznał motywy jego działania. Literat, spotkawszy się w Paryżu z zupełnie odmienionym już Karolem, słyszy od niego następujące słowa: „Chcę malować (…). Muszę malować”. Strickland nie zamierza wracać do domu.

Mimo że Karol zostaje szybko potępiony przez otoczenie i określony mianem wariata, brutala, potwora, egoisty i łajdaka bez sumienia, postać ta nie przestaje intrygować młodego pisarza, który pragnie zgłębić prawdziwą przyczynę tej zaskakującej i radykalnej przemiany. Narrator obserwuje codzienne życie Stricklanda w Paryżu, dowiaduje się o jego ostatnich latach spędzonych na Tahiti i w poruszający sposób odmalowuje jego losy, aż do czasu strasznej samotnej śmierci na dalekiej tropikalnej wyspie.

W Paryżu, nie zważając na konwenanse czy własną pozycję społeczną, Strickland wiedzie życie biedaka i odludka. Zamieszkuje nędzne pokoiki w marnych hotelach lub odosobnione poddasza. Ledwie wiąże koniec z końcem i wciąż wyszukuje nowe sposoby zarobkowania, żeby mieć środki na podstawową egzystencję, przede wszystkim na przybory do malowania. Nieliczni ludzie, z którymi ma w Paryżu do czynienia, na przykład przypadkowi koledzy od szachów w kawiarniach na Avenue de Clichy, widzą w nim niesympatycznego gbura, obojętnego na wszystko, co go otacza. Uroki Paryża nie robią na nim wrażenia. Młody pisarz, który dość często spotyka go w Paryżu, widzi w nim wręcz nieludzkiego drania. Strickland odbija innemu malarzowi żonę, która w końcu popełnia samobójstwo. Jedyne, na czym zdaje się mu zależeć, to jego twórczość. „Niepokojące”, „dziwaczne”  i „niezdarnie namalowane” obrazy, które pokazuje wybranym, świadczą o pogoni szalonego malarza za czymś większym, trudnym do wyrażenia, idealnym. Narrator tak podsumowuje życie Stricklanda z okresu paryskiego:

„Żył w Paryżu bardziej samotnie niż anachoreta na pustyni. Nie żądał niczego od bliźnich prócz tego, by zostawili go w spokoju. Miał tylko jeden cel i gotów był poświęcić dla niego nie tylko siebie – wielu to potrafi – ale i innych. Miał wciąż przed oczyma swoją wizję. Strickland był odpychający jako człowiek, ale nadal twierdzę, że był wielki”.

O latach życia Stricklanda na Tahiti dowiadujemy się dzięki rozmowom, jakie narrator przeprowadza na wyspie w kilka lat po śmierci malarza. Pisarz spotyka osoby, które znały Karola, gdy ten zamieszkiwał ów olśniewający nieziemski ląd. Mimo zmiany miejsca pobytu z cywilizowanej Francji na dziką wyspę Strickland jest wciąż taki sam – nadal boryka się z problemami finansowymi, żyje jak włóczęga i samotnik. Zajmuje go przede wszystkim własne malarstwo. Tu jednak, inaczej niż w rozwiniętej Europie, czuje się szczęśliwy i pogodzony z sobą: „Na Tahiti warunki okazały się dla niego pomyślne. W nowym otoczeniu znalazł obiekty odpowiadające jego natchnieniu. (…) Strickland odnalazł tu siebie”.

Właścicielka hoteliku na wyspie, pani Johnson, dobrze znała Stricklanda, a nawet pomogła mu znaleźć oddaną i kochającą żonę, młodziutką tubylczynię Atę. Inny jego znajomy, Kapitan Brunot opowiada o oddalonym od miasta i bardzo pięknym miejscu zamieszkania Aty i Stricklanda, które przypomina raj. Brunot mówi: „Ach, chciałbym umieć opisać urok tego zakątka, ukrytego przed światem, z jego błękitnym niebem i bogatym, bujnym listowiem drzew! Istna orgia barw”. Z kolei od doktora Coutrasa dowiadujemy się o przykrej chorobie Karola, który zaraził się trądem, wskutek czego w ostatnim roku życia oślepł. Jednym z objawów trądu jest wyraźne zniekształcenie rysów twarzy, co spowodowało, że ludzie zaczęli bać się „malarza Anglika” i tego, że mogą się od niego zarazić. Tak więc Strickland kolejny raz doświadczył odrzucenia i wielu upokorzeń. Mimo cierpienia pozostał jednak wierny swojej twórczości, która w tamtym ciemnym okresie okazała się najjaśniejsza i najprawdziwsza. Gdy był już niewidomy, stworzył jedno z najwspanialszych dzieł swojego życia: pokrył ściany chaty malowidłami, które miały wyrażać całą namiętność, jaką w sobie nosił. Nasz bohater kazał Acie spalić dom zaraz po jego śmierci, dlatego „cudowne i przerażające zarazem” prace nie zachowały się.

Wspomnienie o malowidłach naściennych Stricklanda przypomniało mi o wspaniałej książce Saturn (2011) Jacka Dehnela, którą opisałam na tym blogu (kilka postów niżej). Saturn to książka o hiszpańskim malarzu Franciscu Goi, który na starość, gdy już był zupełnie głuchy, pokrył ściany swojego domu za miastem nader oryginalnymi osobistymi dziełami. Zarówno dla Stricklanda (Gauguina?), jak i dla Goi, ściany prywatnego domu stały się przestrzenią ekspresji najgłębszego „ja”, do czego obaj dążyli przez całe życie. Musieli jednak zdawać sobie sprawę, że malowidła na ścianie nie przetrwają długo. Strickland kazał nawet spalić chatę, miejsce realizacji swojego opus magnum. Taka postawa dowodzi, że prawdziwy artysta, który po prostu musi malować, żeby żyć, nie dba tyle o sławę, ile o możliwość wypowiedzenia się w jak najprawdziwszy, indywidualny sposób.

Gorąco polecam Księżyc i miedziak – angielską powieść Somerseta Maughama, z wielką pasją napisaną ponad sto lat temu. Książka opowiada o jednostce, która na półmetku swojego życia przechodzi radykalną przemianę, a następnie odważnie podąża obraną przez siebie ścieżką w poszukiwaniu spełnienia, szczęścia i prawdy.

Opublikowane przez Martyna

Witam! Dziękuję, że odwiedzasz mój blog. Nazywam się Martyna Sarnowska. Urodziłam się w 1985 roku w Gdyni. Przez sześć lat studiowałam historię sztuki i edukację artystyczną we Francji, w Anglii i USA. Jednak dopiero podczas ostatniego roku studiów odkryłam zamiłowanie do literatury pięknej, poezji i do pisania. W wieku dwudziestu pięciu lat zdałam sobie sprawę, że literatura piękna to najbliższa mi forma sztuki i ekspresji. Od tego momentu znaczną część mojego życia wypełniają książki i tomiki oraz pisanie wierszy, esejów, dzienników… Niedawno spełniłam swoje marzenie, zakładając klub książki, którego prowadzenie pozwala rozmawiać o literaturze z innymi. W sposób naturalny przyszedł też czas na blog – otwarcie szuflady, w której zdążyłam nazbierać wiele cennych słów. Po co je tam ukrywać? Niech wyjdą na światło dzienne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *